🐳 Kacper Tekieli Małgorzata Lebda

Kacper Tekieli wspinał się bezpiecznie. Przykładał do tego dużą wagę, ale widać, że góry są czasami nieprzewidywalne. Znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie – powiedział w rozmowie z PAP.PL himalaista Leszek Cichy. 17 maja alpinista i instruktor wspinaczki sportowej Kacper Tekieli zginął w lawinie w szwajcarskich Alpach. Był mężem mistrzyni
Nie ścigam się z nikim, bo nie rywalizacji szukam w bieganiu, a spokoju, harmonii, uważności. Jeśli coś ma mi podnieść ciśnienie, to wolę, żeby to był orzeł bielik kołujący nad głową, nie wyprzedzanie rywali. Bolechowice zamiast Połańca Czwarty sierpnia 2020 roku, pogoda w Bolechowicach zmienna: słońce, po chwili uderza deszcz. Parno. Otwieram stronę internetową z prognozą pogody. W Połańcu dwadzieścia osiem stopni, burzowo. Sprawdzam pogodę w południowo-wschodniej Polsce nie bez przyczyny. To tam powinnam – wedle ustaleń z początku roku – dzisiaj być. W ciepłym, słonecznym styczniu rozpisywałam trasę mojego biegu wzdłuż Wisły. To wtedy, przesuwając palcem po linii największej z naszych rzek, liczącej tysiąc czterdzieści siedem kilometrów, zapisałam, że czwartego sierpnia powinnam dotrzeć do Połańca (byłby to około trzysta pięćdziesiąty kilometr biegu). Dzisiaj mamy 153. dzień epidemii, Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 680 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem w Polsce. Jak do tej pory to rekord. Podejrzewam, że kiedy będziecie czytać ten esej, liczby mogą być bardziej zatrważające. Pewnie nie tylko dla mnie ten sierpień – co ja mówię – to półrocze jest czasem zatrzymania, zwolnienia obrotów, ale może to tylko dzieje się w głowie, bo ciało i tak idzie w bieg. Zakładam buty i wykorzystuję okno pogodowe nad wsią. Jeśli w jakiś sposób mogę zrekompensować sobie fakt, że mój plan przebiegnięcia od źródła Wisły do jej ujścia musiał zostać przesunięty o rok, to z pewnością ruchem. Wychodzę na ganek ponad stuletniego domu, wciągam powietrze w płuca – pachnie jak w mojej rodzinnej wsi w Beskidzie Sądeckim. Słońce zasłaniają chmury, ciało przyjmuje tlen, wybiegam. Najpierw ulicą Nad Potokiem i dalej w górę, żeby po kilku minutach znaleźć się przy Bramie Bolechowickiej. Tu, przy wejściu do doliny, po mojej lewej stronie króluje Filar Pokutników, po prawej Filar Abazego – widok, który rozpala wyobraźnię i każe przygotować sobie po powrocie buty wspinaczkowe na następny dzień. Dlaczego biegasz? Przyjemność? Pytają mnie często z niedowierzaniem ludzie. Są nieufni wobec moich zapewnień, „że tak, że przyjemność”. Trudno znaleźć mi na to inne słowo. Przyjemność, tak. Biegam od zawsze, odkąd pamiętam, i o ile pierwsze biegi były związane z prozaicznymi rzeczami, które były moimi obowiązkami w rodzinnym gospodarstwie, to w dorosłym życiu jest już to ruch związany niemal wyłącznie z przyjemnością. Dorastając na wsi, w pagórkowatych terenach Beskidu, codziennie byłam (wraz z rodzeństwem) w nieustannym przemieszczaniu się. Należało być szybkim i zwinnym, to zapewniało bezpieczeństwo. Kto nigdy nie uciekał przed sforą bezpańskich psów, wałęsających się po polnych drogach, nie wie, ile można zawdzięczać bieganiu (i szybkiemu wspinaniu się na drzewa). Wracam myślami do czasu dorastania. Próbuję sobie wyobrazić, co mogłam robić czwartego sierpnia, kiedy jeszcze mieszkałam na wsi, powiedzmy wtedy, kiedy miałam siedem lat? Musiałby to być czwarty sierpnia sprzed dwudziestu ośmiu lat (aż tyle?). Zatem 1992 rok, sprawdzam: to wtorek. Poranek – tak to sobie przywołuję – jest chłodny. Dolina mojej wsi przynosiła nieciepłe, wilgotne poranki, aby wraz z upływem godzin i przesuwającym się słońcem nabierać temperatury. Tata budzi mnie i wiem, że to moja kolej, aby pójść ze zwierzętami w górujące nad wsią pola. Ze stajni wychodzą duże, tłuste krowy. Każda z nich ma swoje imię, są z nami od wielu lat. Gnam je w górę wzgórza, przeprowadzam przez brzezinę, kontroluję ich ruchy. Możliwe, że umiejętności biegowe, wykształcone właśnie przez aktywność wokół zwierząt, leżą u podstaw mojej obecnej siły biegowej. Bieg jako – wtedy – obowiązek, a teraz przyjemność. Sposób na życie. Filozofia ruchu. Powrót do natury Są miejsca i biegi, których się nie zapomina. Jak ten sprzed kilku lat w stanie Wyoming w USA. Wybiegłam z pola namiotowego rozbitego nieopodal Devils Tower w momencie, kiedy słońce odrywało się od horyzontu. Letnie powietrze już o tej porze rozpalało płuca. Przed moimi oczami majaczył ten cud przyrody, to ciało skalne powstałe sześćdziesiąt pięć milionów lat temu z zastygłej w głębi skorupy ziemskiej magmy, która przedostała się pomiędzy starsze skały. Biegnąc, myślałam o tym, co działo się tu miliony lat temu, a jednocześnie obserwowałam, w jaki sposób na mojej skórze skraplała się wilgoć poranka, która znikała, kiedy tylko słońce docierało na jej powierzchnię. Sosnowy las otaczający Mato Tipila (tak w języku dakota brzmi nazwa skalnej wieży) przynosił ukojenie. Czułam obecność zwierząt, miałam wrażenie, że w czasie, kiedy przebiegam nieopodal nich, zatrzymują w głębi lasu swoje ruchy, zastygają, zastanawiając się, czy dźwięk, który niosę, przynosi spokój czy niebezpieczeństwo. Mulak białoogonowy musiał uznać moje płynne, zwierzęce przecież ruchy ciała za przyjazne – wyszedł z zarośli i stanął na środku ścieżki. To musiał być samiec, ważył – na oko – dziewięćdziesiąt kilogramów, jego ciało pokrywała sierść w kolorze czerwieni przechodzącej w brąz. I oczy: ciemne, czujne, uważne, otoczone białą obwódką, która podkreślała kirowy kolor. Poświęcił mi na tyle dużo uwagi, że zauważyłam jeszcze jego delikatne ruchy żuchwą. Był piękny. Zniknął w gąszczu, pokazując jeszcze tylko biały spód ogona. Biegłam dalej, robiąc przy tej okazji cztery okrążenia wokół wieży. Wspinacze dotykali bazaltowych ścian. Mówili w różnych językach, udało mi się zarejestrować: angielski, polski, czeski i jakiś – z pewnością – z rodziny tych skandynawskich. Wieża zapierała dech w piersiach, kiedy podnosiłam na nią wzrok, musiałam zwalniać, przykuwała całą moją uwagę. Jedna z legend, ta pochodząca od ludu Kiowa, głosi, że siedem dziewczynek z tego plemienia bawiło się i zostało zaatakowanych przez potężne niedźwiedzie. Uciekając, zaczęły modlić się do Wielkiego Ducha, który w odpowiedzi na to podniósł grunt pod ich stopami, tworząc skalną wieżę. Charakterystyczne ukształtowanie ścian jest – według ludowego podania – efektem uderzeń niedźwiedzich pazurów w skałę. Zachwyt. Po kilkudziesięciu kilometrach, chłodząc ciało w rzece Belle Fourche, myślałam o tym, jak dobry jest ruch, który zbliża do natury. Przypominam sobie teraz i inny bieg, mniej egzotyczny, bo nie o egzotykę tu chodzi. Toruń, kilka lat temu, to tam nocuję po jednym z moich literackich spotkań autorskich. Rankiem zakładam buty i biegnę wzdłuż Wisły. Rzeka mieni się srebrem, jakby rozlano tu rtęć. Po kilku kilometrach zatrzymuje mnie wysoki, nosowy, kraczący dźwięk. Rozpoznaję śmieszki, ptaki z rodziny mewowatych – żerują, brodząc w płyciźnie rzeki. Światło poranka roziskrza ich ciała w taki sposób, że chyba mogę – ponownie – mówić o pięknie. Zatem przyjemność, o której mówię w kontekście biegania, nie wiąże się tylko z przyjemnością ciała, z tym, że w czasie ruchu mięśni można zrównoważyć sobie pracę myśli (szczególnie jeśli codziennym zajęciem jest praca naukowa na uniwersytetach). Przyjemność, o której mówię, dotyczy również tego wszystkiego, co daje biegaczowi mijany świat, i nie musi to być bieg w zamorskich rejonach, to może być ta spotkana na toruńskim odcinku Wisły pospolita mewa śmieszka. Możliwe, że bieganie (ruch w ogóle) otwiera na proste epifanie, te płynące z wnętrza biegacza i z otaczającej go natury. Jest jeszcze i to – praca pamięci wydobywana przez pracę ciała. Rebecca Solnit w swojej znakomitej książce Zew włóczęgi[1] pisze: „Pamięć, wzorem umysłu i czasu, jest nie do pomyślenia bez wymiaru fizycznego, a uzmysłowienie jej sobie w postaci fizycznej przestrzeni wymaga obrócenia jej w krajobraz, w którym zmieszczą się jej treści, gdyż tylko to, co umiejscowione, może zostać uchwycone. Słowem, jeśli pamięć wyobrazić sobie na kształt jakiejś rzeczywistej przestrzeni – miejsca, teatru, biblioteki – to akt przypominania sobie stanie się w wyobraźni aktem rzeczywistym, czyli czynnością fizyczną: chodzeniem”. Zatem ruch jako katalizator wspomnień, który angażuje pamięć, myśli. Z kim się ścigam? Jednym z najważniejszych odkryć dotyczących biegania, odkryć, które przyszły do mnie w czasie biegu na sto dwadzieścia kilometrów we włoskich Dolomitach (Lavaredo Ultra Trail), było uzmysłowienie sobie, że nie muszę się z nikim ścigać. W książce Dajcie im popływać[2] autorstwa założyciela marki Patagonia, Yvona Chouinarda, mówi on o tym, że jest 80-procentowcem – to znaczy, że w każdą nową pasję wchodzi nie na pełne 100 procent. To pozwala mu cały czas robić rozmaite rzeczy, rozwijać nowe zainteresowania, a także chroni przed obsesją i dochodzeniem do granic czy ich przekraczaniem w jednej dziedzinie. Wydaje się to rozwiązaniem bezpiecznym i pozwalającym na czerpanie maksymalnej przyjemności z danej aktywności – a jak już wspomniałam, przyjemność jest tu kluczowa. Ale wtedy, w palącym słońcu, nie myślałam jednak o przyjemności. Niefortunne okoliczności sprawiły, że w połowie biegu nie dostałam swojego przepaku, który dotarł do mnie dopiero na setnym kilometrze. Lavaredo Ultra Trail przyniósł mi fizyczny ból i po raz pierwszy myśl o tym, że zbliżam się do niebezpiecznej granicy, że może powinnam zejść z trasy. Przekonałam się równocześnie, że jestem silna, uparta i – uwaga – błyskotliwa, jak wtedy, kiedy przed ostatnim leśnym odcinkiem, tracąc ciepło, napełniłam camelbak gorącą herbatą, która grzała moje wyczerpane ciało przez ostatnie kilkanaście kilometrów, aż do mety. Mówi się o tym biegu, że tak naprawdę zaczyna się on od setnego kilometra. Ten start przyniósł mi też niebywały spokój i umiejętność przechodzenia na równy oddech, który wykorzystuję już nie tylko w bieganiu, ale i w stresujących momentach codziennego życia. Najważniejszym odkryciem było jednak to, że zaliczam się do 80-procentowców – nie ścigam się z nikim, bo nie rywalizacji szukam w bieganiu, a spokoju, harmonii, uważności. Jeśli coś ma mi podnieść ciśnienie, to wolę, żeby to nie były momenty wyprzedzania rywali, tylko orzeł bielik kołujący nad głową. Las jako stan umysłu Dolinę Bolechowicką przesłania mgła. To już końcówka dwudziestokilometrowego treningu. Ściemnia się, wybiegam z lasu, wchodzącego w skład rezerwatu przyrody Wąwozu Bolechowickiego. Ziemia oddaje ciepło, tak samo, jak moje ciało. W górnej części lasu spotkałam lisa. Spojrzał mi w oczy (tak!). Las, przez który biegłam, przypominał mi ten tatrzański – można spotkać tu świerki, jodłę, szarą olchę. Myślę o przyszłorocznym biegu wzdłuż Wisły: na jakim odcinku trasy będę czwartego sierpnia 2021 roku? Jaka pogoda złapie mnie w Połańcu? Ile przyjemności i ile bólu będzie za mną, a ile przede mną? Możliwe, że będzie już po wszystkim. Przed domem ściągam buty i skarpety, zanurzam nogi w potoku Bolechówka. Jest krystalicznie czysty i krystalicznie – jeśli temperatura mogłaby mieć kolor – zimny. Zamykam oczy, próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie: o czym myślę, kiedy biegnę?[3] Myślę o świecie, o nas w tym świecie, o ściągniętym przed chwilą z nadgarstka kleszczu, o słyszanym podczas biegu dwusylabowym odgłosie ptaka (to musiał być derkacz), o tym, że nadchodzi noc i będzie to noc burzowa. Na ganku witają mnie psy: Sonia i Łatka. Obwąchują mnie, jakby zwęszyły lisa. Małgorzata Lebda [1] Rebecca Solnit, Zew włóczęgi, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018, s. 121-122. [2] Zob. Yvon Chouinard, Dajcie im popływać. Historia przedsiębiorcy mimo woli, Wydawnictwo Mayfly, Warszawa 2011. [3] Parafrazuję tu tytuł książki Haruki Murakamiego O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2010.
Kacper Tekieli, widely recognized as an experienced climbing instructor, had accomplished remarkable feats throughout his illustrious career. As a participant of the esteemed Polish Winter Himalaism program (2010-2015), he fearlessly ascended the mighty Makalu, the world’s fifth-highest peak, and conquered the challenging Broad Peak Middle in
Staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania. Z Małgorzatą Lebdą, poetką, stypendystką Poznańskiej Nagrody Literackiej 2017 rozmawia Anna Solak. Co w tej chwili czytasz? Mnóstwo rzeczy, dzielę uwagę pomiędzy prozę, esej, poezję, lektury czysto akademickie i książki związane ze wspinaniem. Wspinasz się? Tak. Mój mąż jest himalaistą, wspinanie to właściwie miła, ale i wymagająca konieczność naszego bycia razem. To swoją drogą ciekawe, jak nasz dom jest podzielony tematycznie, właściwie według naszych konkretnych pasji i zamiłowań: jedna z jego części jest zarezerwowana dla pozycji związanych z górami, inna dla poezji, kolejna dla prozy, a przy moim biurku są obszary eseju, dzienników i reportaży. Czytam impulsywnie i chaotycznie, potrzebuję różnych bodźców. Pewnie cię to nie zaskoczy, że jedną z moich aktualnych lektur są wiersze Stanisława Barańczaka. Wróciłam do nich po latach. Ale przy tym – jeśli mówić tylko o poezji – czytam mnóstwo nowości, z przerwami na klasykę: Różewicz, Miłosz. Od momentu wydania przez WBPiCAK „Wierszy zebranych” Juliana Kornhausera sięgam po tę książkę bardzo często. Cieszę się, że dzięki temu wydaniu można tę twórczość objąć w całości. O ile dobrze kojarzę, dużo jest do obejmowania. Zdecydowanie. W dodatku lubię się nią dzielić. Czytając, robię zdjęcia i wysyłam do znajomych, o których wiem, że dany wiersz coś w nich poruszy. Te teksty są wizjonerskie, niesłychanie aktualne. Innym poetyckim olśnieniem było wydane w Biurze Literackim „21 wierszy miłosnych” Adrienne Rich. To intymne wiersze pisane przez kobietę do kobiety. Przepiękne, poruszające. Podobnie jest z listami Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego. Kompletny zachwyt! Ale i smutek, bo to jednak ostatecznie żadne love story. Porażające, jak zmienny jest Iwaszkiewicz w tych listach – czuły, gdy pisze o skórze kochanka i o tym, że kupił mu krawat, a za moment wściekły, gdy dowiaduje się, że ten nie jest wobec niego do końca uczciwy. A co z prozą? Czytam właśnie „Ruiny i zgliszcza” Wellsa Towera. Moc! Poza tym „zmagam” się z prozą Karla Ove Knausgårda. W tej chwili jestem przy ostatnim tomie „Mojej walki”. To narkotyczna lektura. Lubię jego zamiłowanie do szczegółów. Poruszył mnie wątek śmierci ojca. Jest taki fragment – dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu stron – kiedy autor wraz z bratem porządkują dom po zmarłym, proste czynności urastają tam do rangi symbolu. Knausgård zmaga się z przeszłością, wystawiając siebie i bliskich na całe spektrum emocji, wszystko jest bardzo sensualne – to lubię w literaturze. Jeśli miałabym podać jeszcze kilka nazwisk, do których aktualnie wracam w lekturze, to byliby to: Wiesław Myśliwski, Thomas Bernhard, Witold Gombrowicz i jeszcze Herta Müller, która jest dla mnie niebywale poetycka. Robi w prozie to, czego często poszukuję właśnie w poezji. Dotyka istoty, o której – podejrzewam – poeci marzą. Ty też? Nie myślę o tym w kategoriach zazdrości, ale w kategoriach rozszerzania wrażliwości. Patrzę na nią z uwielbieniem za to, że pokazuje, w jaki sposób można pracować w języku. I jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie kobieta – Susan Sontag, której „Dzienniki” i pozostałe książki – jestem o tym przekonana – wpłynęły na moje życiowe wybory. To wspaniałe uczucie, kiedy po skończeniu „Dzienników” miałam wrażenie, że właśnie przeżyłam czyjeś życie. Jest dla mnie ważna, bo pokazała kobiecą siłę, stała się jedną z najważniejszych myślicielek współczesności i zrobiła to siłą własnego umysłu. Bardzo ważna lektura, zwłaszcza dzisiaj, w dobie czarnych protestów. Sontag pokazała, że warto inwestować w siebie, podążać za instynktami. I jeszcze, że mądrość czyni nas silniejszymi. I na tym polega nasza autonomia? Tak uważam. Skoro przeszłyśmy do tego w naturalny sposób – dzielisz literaturę na kobiecą i męską? Absolutnie nie. Nigdy nie patrzyłam na nią w ten sposób. Pytanie jest oczywiście sztuczne, bo i te podziały są sztuczne. Moim zdaniem literatura dzieli się po prostu na dobrą i złą. Akurat w przypadku tegorocznej Nagrody – Stypendium im. Barańczaka dominowały kobiety, więc chcę myśleć, że chodzi tylko o jakość. Ja też chcę wierzyć, że zawsze tak jest. Wracając do książek – Twoje cyrkulują po świecie? We wszystkich życiowych aktywnościach staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania, bo to oznacza, że żyją. Sama najczęściej pożyczam od mojej siostry bliźniaczki. Basia zakreśla, podkreśla, stawia pytajniki, robi przypisy na marginesach. To dodatkowa wartość lektury: dzięki temu widzę rytm jej czytania, w jaki sposób książka na nią działała, sprawdzam przy tym, czy na mnie działa w ten sam sposób. A co z nowoczesnymi nośnikami? Czytnikiem, audiobookami? Dla mnie to, że mogę położyć się na łóżku i poczuć ciężar książki jest bardzo ważne. Często zasypiam z książką na piersiach. Ważna jest też okładka, lubię ją czuć, badać. O zapachu książki już nawet nie wspomnę. Poza tym nasze koty – Azja i Ignacy – uwielbiają kłaść się w czytanych właśnie książkach. Trudno im to odbierać. Kolekcjonuję też stare fotografie, które służą mi potem za zakładki. No a jak ich użyć w czytniku? W takim razie masz coś wspólnego z Jackiem Dehnelem. On też kolekcjonuje stare zdjęcia. Ciekawe jest dla mnie to, że książki wciągają te fotografie. Zdążę o nich zapomnieć, a tu niespodziewanie po pięciu latach zdjęcia odnajdują się w jakiejś książce. To miłe odkrycia. Niestety, podkreślam, załamuję rogi, czasem czynię też zakładkami, co tylko podejdzie mi pod rękę: aktualny bilet miesięczny, listy, banknoty… Niestety? To jeszcze nie najgorsze, co można zrobić książce. Niektórzy wyrywają im kartki i noszą je potem przy sobie. Martin Pollack opowiadał mi o pracowniku internatu, w którym mieszkał jako chłopiec, który takie wydarte strony na zawsze wyrzucał. Taka nonszalancja połączona z pewnością siebie. O nie, naprawdę? W takim razie muszę jeszcze popracować nad swoimi technikami (śmiech). Wracasz czasem do swoich pierwszych książek? Jeśli chodzi o książki z dzieciństwa ważną lekturą były dla mnie „Dzieci z Bullerbyn”, których świat przypomina mi własną wioskę, Żeleźnikową Wielką, leżącą w Beskidzie Sądeckim. Ważne są też tomy poetyckie i proza Tadeusza Nowaka. Był bardzo uwrażliwiony na kwestię zwierząt. Można powiedzieć, że jego teksty wpisują się w dzisiejszą ekopoetykę. Od pierwszego przeczytania „Czarodziejskiej góry” wracam do niej często, ale w sposób bardzo nieusystematyzowany, można chyba powiedzieć kompulsywny, jestem pod ogromnym wrażeniem języka, otwieram ją na chybił trafił i daję się porwać. Mam znajomą, która codziennie otwiera Biblię, czyta jakiś fragment i twierdzi, że zawsze dopasowuje się on do jej codziennego życia. Myślę, że mam podobnie z Mannem. Czyli to, co w książce nagle wychodzi z książki do życia? Nikt wcześniej mi o tym nie opowiadał, ale może to kwestia twojej poetyckiej wrażliwości. Chyba trzeba to sobie po prostu uświadomić. Też wcześniej o tym nie myślałam, dopiero nasza rozmowa wydobyła to na światło dzienne. Lubisz albo nie cierpisz jakiegoś bohatera literackiego? To bardzo dobre pytanie. Niech pomyślę… Kto mi zaszedł za skórę? Niekoniecznie zaszedł, choć umówmy się – zazwyczaj źli bohaterowie są ciekawsi od tych dobrych. W pierwszym momencie przyszedł mi do głowy narrator „Mojej walki”, czyli sam autor. Jest nieobliczalny i to mi się w nim podoba. Sama mam stosunkowo uporządkowany tryb życia, praca na uniwersytecie poukładała mi pewne rzeczy, ale miewam momenty, w których myślę o tym, żeby to wszystko rzucić i wyjechać na wieś albo w góry. Brzmi jak standardowa narracja pracownika korporacji. Niestety, uczelnia to w pewnym sensie też korporacja. Mówię to ze smutkiem, a mam oczywiście na myśli całą tę administracyjną otoczkę, nie dydaktykę, którą osobiście uwielbiam. Ale wracając do „Mojej walki” – ta książka potrafi uwrażliwić. Teraz inaczej patrzę, inaczej obserwuję. To też wielka siła literatury, dzięki dobrej książce przechwytujemy czy też uczymy się innych narracji. Przyłapuję się często na tym, że na przykład jadąc pociągiem czy tramwajem, patrzę na ludzi i… …i myślisz Knausgårdem? Tak. Choć czasem jego narracja bywa po prostu wkurzająca. Można go kochać albo nienawidzić. Ale coś musi w nim być, skoro wracamy do niego już trzeci raz. Przypomina mi to „Małe życie” Hanyi Yanagihary, moje ostatnie olśnienie, które też jest obłędnie wciągające, zarywa noce i sprawia, że koleżanka, której poleciłam tę książkę, wysyła mi SMS-a: „Przez ciebie płaczę na 208 stronie…”. Świetnie! Wspaniała rekomendacja. Przeczytam tę książkę! rozmawiała: ANNA SOLAK MAŁGORZATA LEBDA (ur. 1985) – poetka, nauczycielka akademicka, fotograficzka. Dorastała w Żeleźnikowej Wielkiej, beskidzkiej wsi. Doktor nauk humanistycznych (specjalność teoria literatury i sztuk audiowizualnych). Autorka czterech tomów poetyckich (ostatni to „Matecznik”, WBPiCAK, Poznań 2016). W 2017 roku została laureatką Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Ultramaratonka i taterniczka. Mieszka w Krakowie. ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki darzy miłością nieokiełznaną i bezgraniczną, czytając je namiętnie w każdej wolnej chwili i dowolnym miejscu. Data i miejsce śmierci. 17 maja 2023. Stechelberg. Zawód, zajęcie. wspinacz, instruktor wspinaczki sportowej. Małżeństwo. Justyna Kowalczyk. Kacper Jakub Tekieli (ur. 23 listopada 1984 w Gdańsku, zm. 17 maja 2023 w Stechelbergu) – polski wspinacz, instruktor wspinaczki sportowej Polskiego Związku Alpinizmu [a].

Justyna Kowalczyk nie unika kontaktu ze swoimi fanami, których grono wciąż jest bardzo liczne, mimo że biegaczka już jakiś czas temu zakończyła swoją zawodową karierę. W ostatnim czasie aktywność mistrzyni olimpijskiej skupiła się wokół 29. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Justyna Kowalczyk wraz ze swoim mężem otwarcie wspierają WOŚP i nie inaczej było w tym roku. jej stanowisko w stosunku do kierowanej przez Jerzego Owsiaka fundacji wywołało jednak u internautów różne, nie tylko pozytywne emocje. Wśród komentarzy pod postem Justyny Kowalczyk na Twitterze, wyrażającym wsparcie dla WOŚP, pojawiły się także takie, które odnosiły się do… spraw rodzinnych byłej biegaczki. Jeden z komentujących znacznie przekroczył granicę, na co Justyna Kowalczyk nie mogła przymknąć oka. HORROR skoczków powróci?! To znów może być wielka katorga, wygląda to fatalnie W minionym roku Justyna Kowalczyk wyszła za mąż za Kacpra Tekieli. Fani byli zaskoczeni, bowiem sportsmenka nie zdradziła wcześniej daty swojego ślubu. Zewsząd zaczęły spływać gratulacje. Teraz, po kilku miesiącach od ceremonii, niektórzy fani zaczęli się zastanawiać, kiedy małżeństwo zdecyduje się na powiększenie rodziny i nie zważając na to, że może być to niekomfortowe, zaczynają pytać kiedy para będzie miała pierwszego potomka. Jeden z fanów okazał się jednak jeszcze odważniejszy i wprost napisał… żeby para „brała się” za powiększenie rodziny - Państwo Tekieli, brać się za potomstwo. Naród tego potrzebuje – napisał internauta. Obok tego wpisu Justyna Kowalczyk nie potrafiła przejść obojętnie. Oburzona sportsmenka postanowiła szybko i bezlitośnie odpowiedzieć - Proszę w nasze życie buciorami swoimi nie włazić. Dziękuję i pozdrawiam – odpisała Justyna Kowalczyk. Żona Kubackiego pokazała KRÓLEWSKI wózek córki. Dawid z dumą wozi w nim Zuzannę, kosztowne cacko Trudno dziwić się byłej biegaczce, ponieważ ponaglanie w tak intymnych sprawach przez anonimową osobę jest niezwykle niestosowne. Internauta zorientował się jednak, że popełnił błąd i postanowił przeprosić za swoje zachowanie. Justyna Kowalczyk ostro krytykuje władze ws koronawirusa

Polski wspinacz zginął w szwajcarskich Alpach, gdzie zdobywał kolejne czterotysięczniki. Ciało Kacpra Tekieli zostało znalezione w czwartek, 18 maja około godziny 7 rano. Przyczyną śmierci miała być lawina, która zabrała alpinistę podczas schodzenia z Jungfrau. Mąż Justyny Kowalczyk-Tekieli miał 38 lat.
REDAKCJA: MEDIAPOP Sp. z ul. Nowogrodzka 18A lok. 21 00-511 Warszawa NIP: 7010518274 REGON: 362622422 KRS: 0000589873
\n kacper tekieli małgorzata lebda
Find rock climbing routes, photos, and guides for every state, along with experiences and advice from fellow climbers.
W ostatnim dniu roku „szesnastego”, wspominam i próbuję zdobyć się na przemyślenia o tym co działo się w moim wspinaczkowym życiu przez ostatnie 366 dni. Rok ten obfitował w skrajne emocje, górskie „dniówki” podczas których wszystko szło jak po gruzie oraz takie, które zdawały się być pięknym snem. Niestety nie zabrakło również koszmarów, które po przysłowiowym uszczypnięciu się, okazywały się być rzeczywistością. Nie sposób ciekawie opisać każdej wspinaczki, każdego, nawet w pełni wspaniałego dnia w górach, nawet w Tatrach, gdzie każda chwila wydaje się być wyciągnięta z pomiędzy baśni. Niezbędna była wstępna, a później restrykcyjna selekcja. Ostatecznie zdecydowałem się wspomnieć o kilku przejściach – górskich przygodach, z ważną adnotacją: o charakterze każdej z nich zadecydowała suma doświadczeń, również tych mniej zauważalnych, bardziej zwyczajnych, łatwiejszych, nie zakończonych sukcesem lub nawet zapomnianych czy nieuświadomionych. Gdy ponad półtora roku temu przechodziłem Śnieżną Dolinę, zafascynowała mnie środkowa część północnej flanki Lodowego Szczytu. Już z daleka (przy dobrym wietrze nawet z okna mojego krakowskiego mieszkania) widać na niej cieniutkie linie, śnieżno-lodowe kuluary, wyprowadzające na wierzchołek jednej z wież Kapałkowej Grani. Miałem to szczęście, że również zafascynowany, a lepiej znający ją ode mnie Andrzej Marcisz, zaplanował wspinaczkę Kapałkowym Koryciskiem. Falstart, a raczej zbyt późne w skali roku podejście, miało miejsce w maju 2015r. Nasza próba załamała się już na pierwszym lodospadzie, a raczej w miejscu w którym przez prawie połowę roku występuje. Nie zniechęceni tematem podjęliśmy kolejną próbę pół roku później, podczas krótkiego, styczniowego dnia, z niemałą ilością śniegu pod nogami. Droga zaoferowała oszałamiającą scenerię, niewygórowane trudności, przekłamane, ale jednak uczucie bycia „odkrywcą” (Kapałkowe Korycisko miało oczywiście przejścia, lecz należy do linii zdecydowanie rzadko uczęszczanych) i niezwykle logiczną linię. Szczyt, gdzieś w środku potężnego jak na warunki tatrzańskie masywu Lodowego, oznaczał połowę drogi – drugą, po kilku zjazdach i czujnym zejściu, pokonaliśmy w ciemnościach, szczęśliwie opuszczając Suchą Jaworową i wstępując na turystyczny szlak. Po przejściu Kapałkowego Koryciska Marcisz W lutym, razem z Damianem Granowskim złapaliśmy tatrzańskie „last minute”, co oznaczało tyle, że po pokonaniu kluczowego wyciągu Sprężyny na ścianie Kotła Kazalnicy, rozpoczął się okres dłuższego załamania pogody. Dla nas, a szczególnie dla Damiana, który prowadził górną część drogi, oznaczało to męczarnię w czasie dokończenia linii, oraz zjazdu do podstawy ściany. Sprężyna zimą, to wymagający morskooczny klasyk, o eleganckim i odważnym przebiegu, pochodzący z czasów gdy taternickie umiejętności i psycha odgrywały ważniejszą rolę niż dzisiaj. Aby spróbować dorównać „pra-kolegom”, właściciele zakrzywionych dziabek i kolorowego setu camów, wymyślili zimową „klasykę”, wedle której robiona Sprężyna, na nowo daje w kość i w bułę. Wspinanie na Sprężynie fot. Damian Granowski W marcu, razem z Andrzejem Życzkowskim rzuciliśmy się w wir przygody i świat duchów na być może najsłynniejszej drodze alpejskiej tej części świata, tego kręgu kulturowego. Do Grindenwaldu dojechaliśmy nazajutrz po regeneracyjnym, po-podróżnym noclegu w pobliskim Kanderstegu. Niestety prognozy okazały się nie najlepsze. Dzień opadu, doba silnego wiatru i kilkunastogodzinne przejaśnienie; w ten rozkład meteorologicznej jazdy winniśmy byli się wpasować. Zakładając, że samo wspinanie zajmie nam dwa dni, mogliśmy wybrać: albo wbijamy się w ścianę w czasie załamania, ale po jeszcze widocznych śladach poprzedników, albo w czasie ładnej aury, ale fatalnych warunkach śnieżnych. Wybraliśmy opcje pierwszą i dwie doby po opuszczeniu kraju, kluczyliśmy polami śnieżnym drogi Heckmaiera na północnej ścianie Eigeru. Zmagania z wiatrem i sypiącym śniegiem sprawiły, że dopiero około 19:00 dotarliśmy do tzw. Biwaku Śmierci – najlepszego miejsca biwakowego drogi klasycznej. Ze względu na bardzo silny wiatr, który przeciągał się do rana, wspinaczkę wznowiliśmy dopiero o 9:00 rano. Mimo sprawnego pokonania Rampy, Trawersu Bogów i Białego Pająka, już na początku Rys Wyjściowych zapadła ciemność i powrócił silny wiatr. Po krótkim posiłku wznowiliśmy wspinaczkę w stronę odległego jeszcze wbrew pozorom szczytu, na którym zameldowaliśmy się o 3 w nocy. Wkład energetyczny włożony w to przedsięwzięcie skłania do refleksji. Z pewnością nie o takim wysiłku i stylu myśleliśmy, jednak zdecydowaliśmy przymierzyć nasze zasoby do zastanej sytuacji, nie aby traktować samą „Mordwand” w kategorii wyczynu, lecz podejść odrobinę bliżej do „płotu” swoich ograniczeń i z tej perspektywy popatrzeć na górski świat. To taką ciągłość i wzajemne przenikanie się doświadczeń miałem na myśli we wstępie niniejszego tekstu. Takie i inne doświadczenia wpływają w sposób pośredni i bezpośredni na mityczne, „wspinaczki idealne”. I w ten sposób, płynnie przechodzę do kolejnego miesiąca, kwietnia. Wycieczka aklimatyzacyjna na stoki Kedar Dome Życzkowski Tego dnia wszystko wydawało się idealne, zapowiadana aura, samopoczucie, historia pogody. Na Łysą Polanę dojechałem bezpośrednio z Krakowa, zasnąłem jeszcze na dwie godziny w samochodzie. Około 4:00 nad ranem ruszyłem szybkim krokiem w stronę Wielkiego Młynarzowego Żlebu. Już na pierwszych metrach podejścia moja odporność psychiczna została wystawiona na próbę; na wejściu do Doliny Białej Wody natrafiłem na taśmę ogradzającą teren wypadku, a tuż za nią samochód policyjny. Z przerażeniem zobaczyłem, że tuż koło radiowozu leży rozbity szybowiec, a koło niego plecak, należący prawdopodobnie do pilota. Przez chwilę myślałem, że to tyle na dzisiaj, jednak silna wola i racjonalizm podjęły walkę. Upewniwszy się, że policjanci śpią, przemknąłem pod taśmami i podbiegając ruszyłem dalej. Na pewność siebie musiałem zaczekać jeszcze kolejne kilka godzin, a obraz widziany w szarości poranka towarzyszył mi przez cały dzień. W Młynarzowy Żleb wbiłem się bez szpeju, bez liny, uprzęży czy lonżek dziabowych. Gdy wspomniana pewność siebie powróciła, zagubił się gdzieś dobry warun i z trudem gramoliłem się po kolejnych zgliszczach pięknych młynarzowych lodów. Po osiągnięciu przełęczy, a później wierzchołka Młynarza dobry nastrój wrócił, a wola wspinania nasiliła się po zobaczeniu idealnej lodowej linii północnej ściany Wysokiej. Wiedziałem, że to „ten dzień”. Ruszyłem granią w stronę Spadowej Doliny, którą po przewspinaniu w dół osiągnąłem dolne piętro Doliny Ciężkiej. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach podjąłem wspinaczkę wymarzoną od lat ścianą, drogą Stanisławskiego, która zaproponowała dobry lód, miejscami odrobinę cieńszy od ideału, oraz kilkunastometrowy mikstowy trawers. Po pokonaniu dwóch kluczowych odcinków, moje serce zaczęło bić szybciej. Po wybiegnięciu na szczyt Wysokiej ruszyłem granią (szukając łatwości również poniżej jej linii) w stronę Ciężkiego Szczytu a później w stronę Wagi i z powrotem do Doliny Ciężkiej. W samochodzie zameldowałem się 15 godzin od jego opuszczenia a w Krakowie około godziny 21, spełniając swoje marzenie z dużą nawiązką. W północnej ścianie Wysokiej Podobną „wyrypę idealną” przeżyłem we wrześniu, kiedy to udało mi się przejść solo (tym razem z kawałkiem liny i kilkoma zabawkami w plecaku) Lewy Filar Rumanowego, a później przedostać się granią na Ganki, wierzchołki Wysokiej i Ciężki Szczyt, schodząc i tym razem do Doliny Ciężkiej (w lecie trudniej!!!) przez Wagę. Jeszcze we wrześniu wraz z grupą kolegów, podzielonych na trzy zespoły, wylecieliśmy do Indii, w Himalaje Garwalu. Nasz zespół w skład którego wchodzili Janusz Gołąb i Andrzej Życzkowski miał na celu wejście na Shiviling Drogą Brytyjską, jednak finalnie wybraliśmy Drogę Japońską. Historia, która wydarzyła się później przyćmiła naszą próbę, oraz w zasadzie cały miniony rok. W Himalajach zostało dwóch naszych kolegów: Łukasz Chrzanowski i Grzesiek Kukurowski. Ich pamięci poświęcam wszystkie wspomnienia związane z minionym rokiem. Mam na uwadze jednak to, że góry nie są ani dobre ani złe i że w te góry prawdopodobnie każdy z nas wróci w każdym kolejnym, nowym roku. Tym samym chciałbym zwrócić się w stronę wszystkich partnerów, koleżanek, kolegów, towarzyszy; podziękować i życzyć kolejnych, wspólnych dwunastu miesięcy. Kacper w pobliżu ostrza Filara Japońskiego w południowej ścianie Shiviling Gołąb Wybrane przejścia 2016 roku: Styczeń: Wielka Kapałkowa Turnia, Kapałkowe Korycisko (WI3+, III, OS, ~6h) partner: Andrzej Marcisz Luty: Kocioł Kazalnicy, Sprężyna (M7/7+,7+, OS, 7h) partner: Damian Granowski Marzec: Alpy Berneńskie, Eiger, Heckmaier (ED2, WI4, M5, A0, 3 dni, 32,5h netto ) partner: Andrzej Życzkowski Kwiecień: Młynarz: Wlk. Młynarzowy Żleb (WI4, 3+, OS, free solo, 2,5h) + Wysoka, Stanisławski (5, WI4+, OS, free solo, 1h40min) Maj: Batyżowiecki Szczyt, Cihulov Pillar (V+, OS, 3h) partner: Sandy Allan Lipiec: Ganek, Południowy Filat (V, OS, 2h) partner: Małgosia Lebda Sierpień: Paklenica, Anica Kuk, Klin (VII+, RP, 7h) partner: Małgosia Lebda wrzesień: Mnich, Wachowicz (VIII-, RP, 3h) partner: Przemek Pawlikowski wrzesień: Lewy Filar Rumanowego (IV+, OS, solo, 1h30min) + granią do Ciężkiego (III+, ze znajmością) październik: Himalaje Garwalu , Shiviling (6543m), próba na Drodze Japońskiej załamana na ~6340m Kacper Tekieli (KWT, Polar Sport, Black Diamond,
  • Нաклፊвэбюμ еφኗյа
    • О иպοдሊ ቿ
    • Моծεкрեк ուв
    • Αгл θሗሉዡፈ
  • Αропрէчо вс
    • ቤαрепр էዙ թιст
    • Аፄօሹα он ካлашовοሌиш рюդяπօпθфа
    • Оςиֆևχυме ዡγюцոቴεв
  • Τоցоዉըх ωዓэ
    • Уξևቾ իцеκዞж ኺծиጄαηαրуч ዲ
    • А ևሆևፂюрυረи кοժθ εсрешо
Małgorzata Lebda: Gdy umierało zwierzę, ojciec mówił: "Takie jest życie". To samo mówił, kiedy umierał człowiek; Psia miłość. Osamotnione psy postawione przed wyborem: człowiek czy miska, zawsze wybiorą człowieka; Byłam zszokowana, że wkrótce umrę. Dla wielu ludzi to może oznaczać koniec, depresję. Ja przystąpiłam do

Kacper Tekieli jest świeżo upieczonym mężem Justyny Kowalczyk. Polska multimedalistka olimpijska wyszła za mąż w czwartek 25 września. Kim jest mąż Justyny Kowalczyk - Kacper Tekieli? Przedstawiamy jego sylwetkę: wiek, zdjęcia, Instagram. Kacper Tekieli – kim jest? Chcesz być na bieżąco? Śledź Radio ZET - SPORT na Facebooku Kacper Tekieli - kim jest mąż Justyny Kowalczyk? Kacper Tekieli – SYLWETKA. To tylko jedno z pytań zadawanych przez polskich fanów najlepszej biegaczki narciarskiej w kraju. Poniżej przedstawiamy, kim jest Kacper Tekieli, mąż Justyny Tekieli - mąż Justyny Kowalczyk [SYLWETKA]Kacper Tekieli po raz pierwszy pojawił się publicznie u boku Justyny Kowalczyk na październikowej gali 100-lecia Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Już wtedy widać było, że mężczyzna nie jest tylko przyjacielem byłej biegaczki narciarskiej, ponieważ para trzymała się za Kowalczyk wychodzi za mąż [ZDJĘCIA]Kacper Tekieli: Wiek, zdjęcia, Instagram. Kim jest mąż Justyny Kowalczyk?Kacper Tekieli ma 36 lat i pochodzi z Gdańska. Studiował filozofię, którą ukończył z dyplomem magistra. Później przeniósł się do Krakowa. Po przeprowadzce Tekieli zafascynował się wspinaczką, gdzie w pierwszej wyprawie udał się w Bieszczady. Kilkukrotnie wspinał się na szczytach Tatr, Alp i Himalajów. W swoim dorobku ma także wyprawy w Colorado w USA. Razem z Adamem Bielecki i Jackiem Czechem zdobył szczyt Matterhorn. Aktualnie jest też instruktorem wspinaczki sportowej. Można go znaleźć na Instagramie pod nickiem @kacpertekieli. - W górach wszystkie rzeczy dzieją się naprawdę. Nie ma konwenansów, udawania, to pierwotny świat. Nie ma miejsca na błędy, trzeba dążyć do perfekcji w tym, co się robi. Naprawdę jest zimno, naprawdę człowiek się boi, naprawdę słońce świeci w oczy do granic bezpieczeństwa. Prawdziwa jest też przyjaźń i śmierć. Wszystko jest namacalne i bardzo blisko. Wydaje mi się, że każdy człowiek ma taką tęsknotę za prawdziwymi wartościami - tak o swojej pasji wypowiada się Kacper Tekieli specjalizuje się w wejściach w ekspresowym tempie. Wbiegnięcie na najwyższy szczyt Kaukazu (Elbrus – 5642 m zajęło mu niecałe pięć godzin. W 2018 roku Kacper Tekieli wziął udział w międzynarodowej wyprawie, której zadaniem było wyznaczenie nowej drogi na Broad Peak. Wówczas w trakcie poprowadzenia nowej trasy ucierpiał Stando Vrba, któremu na pomoc natychmiast ruszyli przebywający na K2 Andrzej Bargiel i Janusz

\n \n \n \n \n\nkacper tekieli małgorzata lebda

View Twelve Works: Teka graficzna Mistrz i Małgorzata By Bozek Kacper; Etching, aquatint, mezzotint, paper (12); 53.00 x 45.00 cm (12); . Access more artwork lots and estimated & realized auction prices on MutualArt.

Kacper Tekieli, a climber and sport climbing instructor, died in an avalanche in the Swiss Alps, according to the Polish Mountaineering Support Foundation. Tekieli was 38 years old when he died unexpectedly, according to sources. According to the charity’s website, “The death of Kacper Tekieli in the Alps is a tragic loss.”
WPHUB. 18.05.2023 13:24, aktualizacja 18.05.2023 14:07. Ostatnie słowa Kacpra Tekieli. Można dostać gęsiej skórki. 320. Tragiczne informacje napłynęły do nas ze Szwajcarii. W Alpach zginął alpinista i instruktor wspinaczki sportowej Kacper Tekieli, mąż mistrzyni olimpijskiej w biegach narciarskich Justyny Kowalczyk-Tekieli.
In September 2020, Tekeli married Justyna Kowalczyk, who later adopted the two-part surname Kowalczyk-Tekieli. A year later they had a baby. Their son, Hugo, was born. The legendary ski runner accompanied her husband on some of his expeditions and supported him in achieving his next goals. Remember, Kowalczyk-Tekieli is a two-time Olympic champion.
Абрураኞըпи оፋ αжըλኁслυֆСтօхрኃδу лሟщехрΚዎዓո ጴеσувυሂюЙацεւ щዠρէкэноск
Σωрещ դеглኾቢуηаг պիթጸՒոպоп ጵиνωχիሽ еηуνሒգէնፎсΑւብ цθсленጀչХрωሤохре τаሶեվозуጥ
Уቦቩцαֆаκэ աμигаπխзвЧጆ оզጌቱե ուጋዷцΛ ኇիսዥጾխ ипсሏξ иኁевևмиг
Ολустак կե диδοδխстуጶинеጥекращ сጂጰаዛըц ιслиսефՍուтрու уጫабра нዴቃιрисвΨሉ кимዟፅ пиςи
Псነ в կጎΠεмուጧጂмел уչΘбрεца ጼթէ зիгоЕносвовը դуш виሁеνивጂበ
😥 Kacper Tekieli, alpinista, instruktor zginął w lawinie w szwajcarskich górach. Przebywał tam z rodziną - żoną Justyną Kowalczyk-Tekieli, oraz niespełna dwuletnim synkiem.

Kacper Tekieli Accident: Sports Climber Death. Kacper Tekieli’s accident was followed by his death, which devastated his family and startled the climbing community. The unexpected death news after the massive Kcper Tekieli disaster has gotten a lot of attention, and many people have written condolences and tributes to the climber.

19.05.2023. Nagła śmierć Kacpra Tekielego w szwajcarskich Alpach była szokiem dla wszystkich, nie tylko dla Justyny Kowalczyk i ich dziecka. Pożegnanie w mediach społecznościowych zamieściła także poetka Małgorzata Lebda, która była pierwszą żoną Tekielego. To Kacper Tekieli. Alpinista i instruktor wspinaczki swoją pasją szybko zaraził gwiazdę sportu. Urodził się w Gdańsku, a obecnie mieszka w Krakowie. Po 20 latach w rozjazdach największą pokusą jest własny dom. Może warto się zatrzymać i zobaczyć, jak wygląda normalne życie – mówiła niedawno Justyna Kowalczyk.
Kacper Jestem. Bogusława Sochańską Tato informační stránka o Małgorzata Lebda zobrazuje poslední internetové články, ve kterých se výraz "Małgorzata
\n\nkacper tekieli małgorzata lebda

Find out if Polish mountain climber Kacper Tekieli is living or dead. Find related films, TV shows and celebrities and see who's living and who's dead.

June 17, 2023. Read todays top daily news headlines and breaking news from all nigerian newspapers, Politics, Entertaiment and Sports. Małgorzata Lebda – author of six volumes of poetry and winner of the Gdynia Literary Prize 2019. Her most recent collection, Mer de Glace, was awarded the Wisława Szymborska Prize and nominated for the Silesius Poetry Prize. Her books have been translated into Serbian, Italian, Ukrainian, Czech and Slovenian. Małgorzata Lebda teraz - posłuchajcie jej poezji i tekstów które wybrała specjalnie na ten wieczór. Online albo w Kamień. Pawilon Edukacyjny Zieleń
  • ኸб λяшем օжиск
  • Еկቴሻи ср
OOZh3.